Adrian Urbanek: Czym dla ciebie jest sport?
Marta Oblas: Dla mnie to jest codzienność. Mam otwartą walizkę w pokoju i tylko zmieniam w niej ubrania, non stop piorę. Przychodzi piątek i wiem, że wtedy zawsze muszę znaleźć się na dworcu, bo jadę do Warszawy, Poznania, bo są jakieś rozgrywki, albo trening, albo zgrupowanie. Na co dzień gram w Warcie Poznań i w Reprezentacji Polski. Treningi mam dwa razy w miesiącu, jeżeli chodzi o zgrupowania klubowe, co najmniej raz w miesiącu kadrowe, do tego moje indywidualne treningi, czyli tak naprawdę tylko czasem zdarza się, że mam jakiś wolny weekend.
Właśnie wróciłam.
A.U.: I jak poszło?
M.O.: To był zimny prysznic. Przegraliśmy.
Nie jesteśmy źli na siebie. Jesteśmy jako drużyna mocno zżyci. Musimy wyciągnąć wnioski, włożyć w to więcej pracy. Mamy zamiar pokazać się z lepszej strony.
Następny turniej w Rzeszowie.
A.U.: Bojowo. A jak się czujesz jako kobieta w „męskim” zespole?
M.O.: Jako kobiety niestety nie mamy swojej ligi, więc w klubach gramy u boku chłopaków. Ale już jako reprezentacja wszystkie mecze międzynarodowe gramy w składach z samymi kobietami.
Nie mniej jednak, podczas meczów ligowych, jako kobiety, fizycznie mamy raczej małe szanse na to, żeby mierzyć się z facetami. Ja mam 1.55m i jak gram z facetem, który ma 1,90m, to szanse nie są równe. Ale, rzeczywiście nie odpuszczam.
Zwykle w Ekstraklasie bramki zdobywały chłopki. A teraz jak dołączyłyśmy, to zdobywają je również kobiety. Udało się to Marcie Rumińskiej. Zdobyła dwie bramki. W zeszłym roku i w tym roku.
A.U.: To jeszcze doprecyzujmy. Grasz w piłkę po amputacji nogi…
M.O.: Ampfutbol znalazł mnie bardzo szybko. Napisał do mnie Łukasz Matusik, koordynator kadry kobiet, który dowiedział się o mnie, gdy usłyszał o mojej zbiórce internetowej na protezę. To było 3 lata temu. Amputację miałam w lutym, a w lipcu już byłam na pierwszym zgrupowaniu Kadry Narodowej. Bardzo jestem z tego dumna.
A.U.: Zaczęłaś grać już po pięciu miesiącach?
M.O.: Zbyt długo czekałam. Dwa razy zachorowałam. I dopiero po amputacji coś się zmieniło.
A.U.: Pojawił się ampfutbol.
M.O.: Ampfutbol pomógł mi zrównoważyć tą drogę, którą przeszłam. I to nie chodzi o amputację, tylko chodzi o ludzi wokół mnie. W trakcie mojej choroby, szczególnie w liceum, Ci ludzie się wykruszali. Dopiero przez ampfutbol zaczęłam “poznawać” ludzi, przyjaźnić się i to mi pomogło i pomaga budować siebie.
A.U.: Bardzo długa i trudna ta zmiana.
M.O.: Pierwszy raz zachorowałam mając 10 lat, to był rok 2014, kiedy wykryto u mnie nowotwór. To były długie miesiące leczenia onkologicznego. Osiem cykli chemioterapii. Ale mimo choroby, cudownie wspominam szkołę podstawową, miałam wielu przyjaciół i do tej ósmej klasy normalnie chodziłam do szkoły.
Liceum tak już nie wspominam, niestety. Idąc do szkoły średniej chciałam jak najwięcej zmienić, myślałam o tym, że trzeba być bardziej odpowiedzialnym, po prostu dojrzalszym. I wtedy właśnie chciałam zacząć jakąś życiową zmianę.
A.U.: Ale wtedy po raz drugi przyszła choroba?
M.O.: Tak, ta zmiana została zatrzymana przez chorobę, niestety. Nawrót choroby, przerzuty do płuc, tym razem sześć cykli chemioterapii. Ale najgorsze dopiero było przede mną. Wymiana endoprotezy nie powiodła się, musiałam mieć udrażniane naczynia doprowadzające krew do stopy, ale to nic nie dało. Żaden by-pass nie chciał działać. Konieczna była amputacja trzech palców, później amputacja nogi…
A.U.: Kiedy z Tobą rozmawiam trudno jest mi sobie wyobrazić, przez co przechodziłaś.
M.O.: Jako dziecko inaczej przeżywałam chorobę, niż jako nastolatka. Kiedy po raz drugi się pojawiła, razem z nią przyszła złość, w zasadzie wściekłość, że znowu muszę iść na oddział, a nie chcę tam być!
To drugie leczenie trwało pół roku. Starałam się nadrabiać materiał szkolny i być na bieżąco. Uczenie się bardzo mnie pochłaniało, mimo tego coraz większe zaległości powodowały, że miałam coraz mniej motywacji do nauki. Nie widziałam ze strony szkoły żadnego wsparcia.
Ale cały czas miałam postawę bojową.
A.U.: Nie ubolewasz nad sobą tylko działasz?
M.O.: Nie wyobrażałam sobie, bym miała teraz tak wszystkich zostawić. Tak po prostu? „Jestem młoda, kilka tygodni przed osiemnastką”, „Jak taka młoda osoba może po prostu odejść”? – powtarzałam sobie.
Do tego to oddalenie od mojego domu. Byłam wtedy w szpitalu w Warszawie. Walczyłam. Walczyłam każdego dnia o to, żeby tylko żyć.
Tylko żyć wtedy nie pozwalała mi moja noga – stany zapalne, martwice, mój organizm wyniszczał się sam. Czekałam, kiedy to się skończy. Ulga przyszła po amputacji. Organizm zaczął leczyć się z toksyn. A ja zaczęłam kolejny restart.
A.U.: Nie odpuszczałaś?
M.O.: No wiesz, jak zachorowałam miałam 10 lat, wielu rzeczy nie rozumiałam na temat choroby, ale jedno pamiętam, że nowotwór kojarzył się wtedy tylko i wyłącznie ze śmiercią. Nie mogę tego powiedzieć inaczej.
Ludzie mówili, że to jest wyrok, że to jest koniec. I ja też, jako 10 latka, w takim przeświadczeniu żyłam. Dookoła słyszałam tylko ile ludzi umiera, a nie to ilu ludzi wychodzi z choroby.
Przyszło załamanie, depresja, żyłam jak na bombie. Ale życie toczyło się dalej. Chcąc nie chcąc musiałam dorosnąć do tego bardzo szybko. Pojawiła się ISKIERKA (red. Fundacja ISKIERKA), organizowała warsztaty, dzięki którym mogłam zająć myśli czymś innym niż tym, że jest się podłączonym do chemii, żeby nie zwrócić śniadania, jeśli w ogóle go zjadłam, że ciągle tylko leżę… To był dziwny czas dla mnie…
A.U.: Wspominałaś o tym, że podczas tej drugiej choroby zabrakło Ci wsparcia rówieśników, a jak wyglądały wówczas Twoje relacje z rodziną?
M.O.: Mam dużą rodzinę, więc myśmy zawsze byli razem. Jesteśmy bardzo mocno zżyci ze sobą. Nie mieliśmy żadnych trudnych sytuacji wcześniej. Dopiero ta moja choroba zaczęła to zmieniać.
Coraz częściej obserwowałam na przykład to, że kiedy ja się lepiej czułam psychicznie, to automatycznie rodzice też się czuli lepiej. I doszłam do wniosku i chcę to powiedzieć, że na oddziale, to dzieci dają rodzicom siłę.
Normalnie, kiedy jest się zdrowym, to rodzice opiekują się dziećmi, wspierają je. Jak byłam na oddziale, to te role trochę się odwróciły. Nie chcę powiedzieć, że przejmowałam rolę rodzicielską, ale ja po prostu nie chciałam stracić, tego rumoru, tego naszego bycia razem.
A.U.: Ciekawe jak oni to widzieli?
M.O.: Moi rodzice to potwierdzają. Jak dziecko się bawi i ma przyjaciół, to rodzicowi jest łatwiej, bo wtedy zaraża się tym optymizmem. Jako 10-latka, oczywiście tego nie widziałam. Dopiero teraz tak na to patrzę. To się dzieje podświadomie. Żadne dziecko nie chce celowo brać na siebie odpowiedzialności rodzica.
Ale wtedy walczyłam z tym, żeby nie pokazywać rodzicom, że się źle czuję, że faktycznie jest fatalnie. Nie chciałam pokazywać im tego, żeby oni się nie załamali.
A.U.: Tamten etap jest zamknięty?
M.O.: Jak ktoś mnie zapyta o moje dzieciństwo, to ja od razu mam przed oczami ten cały oddział, więc to jest takie trudne pytanie. Nigdy nie wiem co mam powiedzieć. To jest chyba jedno z najgorszych pytań, jakie mogłoby paść, bo co ja mam powiedzieć…: „Trudne i wymagające”.
A.U.: A dzisiaj?
M.O.: Muszę chodzić do lekarza, diagnozować się, ale traktuję to jako odhaczenie tego z kalendarza, po prostu muszę to zrobić. Ale na co dzień o tym nie myślę. Nie wracam do tego co było. Jest kalendarz. Mam wizytę. Idę. Rozmawiam z lekarzem. Wychodzę. I to tyle.
A.U.: Chcesz powiedzieć, że ważne jest to co jest teraz?
M.O.: Chciałabym uświadomić to ludziom, bo wiele osób myśli, że jeżeli ktoś miał taką smutną historię, to żyje w smutku przez całe życie, a to nie jest prawda. W ogóle!
Podczas wywiadów często, na przykład jesteśmy pytani o nasze historie. Nie jest to nic złego. Problem jest w tym, że wiele osób uważa, że my dalej w tym smutku żyjemy. Myślą, że jak jesteśmy gdzieś tam na zgrupowaniach, to siedzimy jak w takim pokoju terapeutycznym i rozmawiamy o swoich traumach. Że jak się traci nogę wieku ośmiu lat, to to życie jest takie ciężkie i smutne. Oczekują od nas, że my im powiemy, że tak, „życie rzeczywiście jest smutne”.
A to zupełnie tak nie jest!
Rozmawiamy, oczywiście, ale o tym, że ktoś miał ciężki dzień w pracy, albo że dziecko ząbkuje i że po nieprzespanej nocy trzeba trenować, albo że wczoraj był na imprezie. Trochę się z tego śmieję, ale chcę to powiedzieć: „My normalnie imprezujemy”.
A.U.: Ampfutbol to coś, co trzyma Cię przy „życiu”?
M.O.: Trzyma? Ampfutbol to coś co mnie napędza!
Autor: Adrian Urbanek
Marta Oblas ma 21 lat. To jedna z 14 zawodniczek, kobiecej piłkarskiej kadry Polski w ampfutbolu. Jej drużyna zdobyła brązowy medal pierwszych w historii mistrzostw świata. Na co dzień „katowiczanka” gra w Warcie Poznań. Ampfutbol, to odmiana piłki nożnej, w której zawodnicy w polu są po amputacji jednej z nóg lub z wadą wrodzoną. W przypadku bramkarza, zawodnik jest po amputacji ręki lub z wadą wrodzoną. Zawodnicy wspomagają się kulami. 25 minutowe mecze odbywają się na hali bądź na otwartej przestrzeni. Drużyna liczy po sześciu zawodników plus bramkarz. Obecnie w Polsce drużyny ampfutbolowe grają w barwach; Wisły Kraków, Rekordu Bielsko Biała, Legii Warszawa, Zawiszy Bydgoszcz, Śląska Wrocław, Stali Rzeszów, Warty Poznań i gościnnie Pokrowy Lwów. We wszystkich tych klubach, gra co najmniej jedna kobieta.


















PS.
A.U.: Jest coś, czego Ci dziś po tym wszystkim brakuje?
M.O.: Śledzę rozgrywki klubów ligowych z pełnosprawnych drużyn. Mam tam wielu przyjaciół i znajomych. Jeżeli jednak chodzi o mój sport, ampfutbol to niestety jest mało nagłaśniany i doceniany, nie tylko kobiecy, ale chłopaki też nie są zbytnio doceniani.
Zeszły rok na przykład, my go nazywamy złotym rokiem, w listopadzie pojechałyśmy na Mistrzostwa Świata Kobiet do Kolumbii a nasze chłopaki w czerwcu pojechały na Mistrzostwa Europy. Kobiety w ampfutbolu zdobyły na Mistrzostwach Świata brąz. Chłopaki na Euro również brąz. Do tego Wisła Kraków zdobyła Mistrzostwo Ligi Narodów.
No więc myślałam, że w mediach będzie coś tam powiedziane na ten temat. A tu cisza. Boli mnie to do dzisiaj, że jak są wiadomości sportowe to nie ma wzmianki ampfutbolu.
Tego mi brakuje!
Zwłaszcza, że w porównaniu z naszą „pełnosprawną” kadrą zdobywamy dużo:-) A też biegamy z orzełkiem na piersi i reprezentujemy nasz kraj.